No to doczekalismy sie reakcji prasy codziennej na poruszane przez nas tematy
dzisiejsza Stoleczna Gazeta Wyborcza (4.05.2005):
Osiedle Marina - niedostępne miasto w mieścieMałgorzata Zubik 03-05-2005 , ostatnia aktualizacja 04-05-2005 09:34miasta.gazeta.pl/warszawa/1,34862,2687889.htmlLada dzień na osiedle Marina na Mokotowie wprowadzą się pierwsi mieszkańcy. Będą mieć własne ulice, kawiarnie i sklepy. Parki i jezioro. Reszta warszawiaków nawet nie otrze się o to zamknięte miasteczko
Marina to kolejna enklawa dobrobytu w stolicy odcięta od reszty świata. Jest wyjątkowa - zajmuje aż 22 ha. Zamieszka tu ok. 5 tys. osób. Kto nie będzie miał na osiedlu znajomych, obejrzy je najwyżej w internecie. A tam czytamy o parkach, jeziorze z mostkami i wyspą, o fontannach i kaskadach. Ma być jak w Łazienkach Królewskich. Mieszkańcy Mariny znajdą wszystko, co potrzebne do komfortowego życia, "nawet bez konieczności opuszczania osiedla" - zachwala inwestor, spółka Fort Mokotów.<br>
Marina dzieli
Ale enklawa nie wszystkim się podoba. - Przez 30 lat mieliśmy za oknami przestrzeń i zieleń, a osiedle nam je zabrało - martwi się Jan Drużyński. Mieszka obok, przy ul. Etiudy Rewolucyjnej. - Nie będę miał gdzie wyjść na spacer, bo teren ogrodzą, a my nie będziemy mieli wstępu. Zostanie za to smród spalin pod oknami i większe korki.
Mieszkańcy pobliskiej spółdzielni Politechnika zawczasu uchwalili, że zabronią wpuszczać do siebie sąsiadów z Mariny. Dlaczego? Prezes Zygmunt Staroń tłumaczy: - Jest plotka o wyjeździe z Mariny między ul. Miłobędzką a Etiudy Rewolucyjnej. Otwierałby on mieszkańcom osiedla drogę do szkoły i kościoła. A nasi ludzie wstępu do Mariny mieć nie będą, dlatego nie godzą się na takie rozwiązanie - stwierdza prezes.
Artur Górski, mokotowski radny PiS, uważa, że tworzenie takich odizolowanych od reszty miasta miejsc jest dla warszawiaków niekorzystne: - Zabiera się mieszkańcom przestrzeń, broniąc do niej wstępu.
Z kolei Jacek Skrzyński, prezes spółki Fort Mokotów, ogrodzenie uważa za rzecz oczywistą. - To teren prywatny, a nie otwarty park. Gdy zaczynaliśmy inwestycję, było to opuszczone miejsce, my je ucywilizowaliśmy. Trzeba na to spojrzeć z punktu widzenia 5 tys. mieszkańców, którzy za nie płacą.
Projekt na korki
Problemy komunikacyjne wokół Mariny dadzą się jednak we znaki wszystkim. Ulica Racławicka, która łączy al. Żwirki i Wigury z Wołoską, już teraz jest zakorkowana. Co będzie, gdy to skrzyżowanie zaczną forsować kolejne samochody wyjeżdżające z Mariny? Prezes Skrzyński zapewnia, że inwestor robi wszystko, by problem rozwiązać. Zapłacił za projekt poszerzenia Racławickiej o drugą jezdnię i przebudowy skrzyżowania z al. Żwirki i Wigury. Zdobył pozwolenie na budowę.
Ale stanie się to nieprędko. - Projektu jeszcze nie dostaliśmy, a to podstawa do obliczenia kosztów i wybrania wykonawcy - informuje Adam Czugajewicz z Zarządu Dróg Miejskich. Dodaje, że na remont Racławickiej w tym roku i tak nie ma pieniędzy.
Za to z biura sprzedaży osiedla płyną zapewnienia o drugiej nitce ulicy jeszcze w tym roku, o korkach, że niegroźne, i o tym, że Marina będzie miała trzy wyjazdy (nawet ten oprotestowany przez spółdzielnię). Ogrodzenie zaś wyrośnie ze wszystkich stron. Pierwszą część można już obejrzeć przy głównym wjeździe.
Trzeba skończyć z zamykaniem osiedliRozmawiała Małgorzata Zubik 03-05-2005 , ostatnia aktualizacja 03-05-2005 22:59miasta.gazeta.pl/warszawa/1,34862,2687893.htmlTworzenie luksusowych gett niszczy miasto. Władze Warszawy powinny postawić tamę grodzeniu osiedli - uważa socjolog Łukasz Mazurkiewicz
Małgorzata Zubik: Dlaczego ludzie chcą mieszkać w ogrodzonych osiedlach?
Łukasz Mazurkiewicz: Ludziom brakuje poczucia bezpieczeństwa. Nie chodzi tylko o zagrożenie kryminalne. Po prostu ludzie nie czują się dobrze w przestrzeni miejskiej, traktują ją jako miejsce nieprzyjazne. Chcą sobie stworzyć bezpieczny, przyjazny, ładny mikrokosmos. Takie miasto w mieście. Marina jest tego skrajnym przykładem. Powstaje luksusowe getto. Cieszę się, że rosną ładne budynki, ale chętnie przejechałbym się między nimi z synem na rowerze, a nie będę mógł.
To źle, że powstają ładne i bezpieczne enklawy?
- W tej skali, w jakiej dzieje się to w Warszawie, można mówić o patologii urbanistycznej. Problem, który będzie utrudniał rozwój miasta, jeżeli miasto to coś więcej niż tylko budynki. Jak już wszystko pogrodzimy, trudno będzie potem te mury zburzyć. Inwestor powinien myśleć inaczej, trochę jak mecenas miejskiej architektury dbający nie tylko o swoich klientów, ale też o wspólną przestrzeń. Oprócz murów i strażników są jeszcze inne sposoby na zapewnienie bezpieczeństwa.
Nie sądzi Pan, że bez ingerencji władz miasta odpowiednia postawa inwestorów pozostanie pobożnym życzeniem?
- Oczywiście władze powinny mieć kontrolę nad tym, co się dzieje. Na razie ich rola jest żadna. Gospodarka przestrzenna jest klęską. Zamierają ulice kiedyś słynne z handlu, powstają niezliczone centra handlowe i zamknięte osiedla. Dla miasta to degradacja. Ludzie zza murów tracą kontakt z rzeczywistością. Trzeba jak najszybciej postawić temu tamę. Potrzebna jest decyzja polityczna. Przecież można budować miasto inaczej.